W Europie XIX w. i początku XX wieku zainteresowanie egzotycznymi kulturami z zamorskich krain było bardzo duże. Dlatego też temat ten regularnie pojawiał się w prasie i książkach.
Chociaż Polska nie miała nigdy zamorskich kolonii, nie oznacza to, że Polacy nie interesowali się żywo tym, co w koloniach się dzieje. Barwne, egzotyczne kultury i lokalne zwyczaje były często powracającym tematem w przedwojennych książkach i prasie. Również w prasie katolickiej, która miała bezpośredni dostęp do relacji z wielu miejsc świata dzięki pracującym tam misjonarzom.
Wyrazem tej fascynacji była m.in. opisywana szeroko na naszych łamach ogromna wystawa misyjna zorganizowana w 1925 r. w Watykanie. Przypomnieliśmy ten tekst kilka tygodni w ramach cyklu #retrogość. Dziś wracamy do artykułu opublikowanego dokładnie 97 lat temu - 30 stycznia 1927 r., w którym autor przedstawiał barwny ceremoniał ślubny na indonezyjskiej Sumatrze.
Ta jedna z największych wysp świata była wówczas kolonią holenderską. Pomimo, że Holendrzy intensyfikowali działania mające na celu zaszczepić (niejednokrotnie w brutalny sposób) wśród lokalnej ludności kulturę europejską, miejscowi skutecznie bronili wielu swoich odwiecznych rytuałów. Jednym z nich były właśnie obrzędy ślubne. I choć sam religijny jej wymiar zaczerpnięy był z dominującego od kilkuset lat na wyspie islamu, to towarzysząca mu obrzędowość miała swoje źródła w znacznie starszej, lokalnej tradycji. Jak wyglądały takie zaślubiny? Przeczytajcie:
Tak np. plemię Bataksów, stojące na stosunkowo wysokim poziomie kulturalnym, i od kilku już wieków wyznające mahometanizm, trzyma się dotychczas starego ceremonjału ślubnego, pochodzącego jeszcze z czasów pogańskich. (...)
Jedną z największych wad tego ceremoniału jest jego kosztowność. Narzeczony na Sumatrze musi swą przyszłą malżokńę kupić, a ceny kobiet są tam wysokie. Panna młoda, oraz jej rodzice są jednak na tyle dumni, że pieniędzy nie przyjmują, wobec czego „opłatę“ należy uiszczać w postaci licznych i kosztownych darów, jako to biżuterii, koni, wołów itd. Młody mężczyzna, chcąc się ożenić, zmuszony jest często zadłużyć się na całe życie, pocieszając się tym, że za lat kilkanaście, kiedy dorośnie jego córka, i on zażąda od swego przyszłego zięcia równie wysokiego odkupu - czytaliśmy w "Gościu" sprzed 97 lat.
Jak wyglądała sama ceremonia ślubna?
W dzień ceremonii ślubnej pan młody przyodziewaswe najpiękniejsze szaty, zazwyczaj tunikę ze złocistego sukna, haftowaną perłami, na głowę nakłada złoty turban, spięty misternie rzeźbioną tarczą z kosztownego metalu. W tym uroczystym stroju narzeczony wychodzi przed dom. gdzie oczekuje go orszak kobiet z rodziny i domów zaprzyjaźnionych, obładowanych dosłownie wspaniałymi podarunkami dla panny młodej. Narzeczony staje na czele orszaku, który powoli posuwa się w kierunku wioski, gdzie mieszka narzeczona. Za orszakiem idzie orkiestra, której zadaniem jest wywołanie wśród ludności wesołego i świątecznego nastroju. Po przybyciu na miejsce orszak się zatrzymuje przed domem panny młodej, której narzeczony składa hołd, poczem udaje się z wizytą do najwybitnejszych członków jej rodziny. Tymczasem przed domem ustawiają się służący z workami, do których kobiety z orszaku pana młodego wsypują swe podarunki i ryż, jak tego wymaga rytuał ślubny. Następnie rodzina i przyjaciele państwa młodych ustawiają się w dwa szeregi wzdłuż ulicy i wysłuchują przemówienia, wygłoszonego przez zawodowego oratora. Po wykonaniu tańca wojowniczego przez mężczyzn z orszaku weselnego, pan młody udaje się do duchownego mahometańskiego, gdzie w obecności kilku swych przyjaciół odczytuje kilka ustępów z Koranu. Z kolei cały orszak powraca przed dom narzeczonej, oczekującej już pod baldachimem pana młodego. Narzeczona ma na sobie wspaniałe szaty z ciężkiego jedwabiu, artystycznie haftowane i malowane, a na głowie, szyi i rękach ma kosztowną biżuterie. Przy dźwiękach muzyki młoda para przechodzi pod baldachimem w otoczeniu całej rodziny przez ulice miasta, powraca następnie do domu narzeczonej, gdzie uroczystość kończy się ogólną weselicą.
Historia GN jest tyleż długa co ciekawa. W kolejne „retrowtorki” w serwisie Retro Gość przybliżamy fragmenty tekstów oraz ilustracje, wyłowione z archiwum „Gościa Niedzielnego”. Warto też śledzić profil Retro Gościa na Instagramie!