Pier Giorgio Frassati został beatyfikowany w 1990 r. Dziś obchodzimy jego wspomnienie. Tymczasem "Mały Gość Niedzielny" pisał o nim już w sierpniu 1938 r.
– W roku 1925 zmarł w włoskim mieście Turynie młodzieniec Piotr Jerzy Frassati, a trumną jego szły nieprzejrzane rzesze ludzi różnych stanów. Najwięcej płakali o niego jego koledzy z akademii, w której się uczył. Ale byli tam też robotnicy i bezrobotni, wielkie mnóstwo ludzi, którym się serce ściskało, gdy patrzyli na trumnę zmarłego młodzieńca. Dlaczego tak płakali, dlaczego go tak bardzo kochali? Dlaczego mówi się o tym, że Piotr Jerzy będzie wkrótce ogłoszony błogosławionym i świętym? – pytał autor tekstu. I odpowiadał:
– [Frassati] miłował Pana Jezusa bardzo i z miłości dla Niego także bliźnim dobrze czynił. Jeszcze w śmiertelnej chorobie, która go niespodziewanie w przeciągu trzech dni pozbawiła młodego życia, myślał tylko o swoich bliźnich. Bolało go nie to, że musi umrzeć. Zanadto kochał Pana Jezusa, ażeby się lękać śmierci i połączenia z Bogiem. Ale ubolewał serdecznie nad tym, że rodzicom kochanym sprawia smutek swoją śmiercią. W piątek zwykle odwiedzał biednych. Gdy po raz pierwszy choroba uniemożliwiła mu ich odwiedzenie, kazał sobie podać papier i ołówek i drętwiejącą ręką poprosił kolegę, by za niego zaniósł lekarstwa i zastrzyki do pewnego chorego biedaka. Wskazał też matce, które z jego ubrań ma dać jego znajomym biednym. Na wycieczkach wysokogórskich, które były jego ulubionym sportem, zawsze był dobrym druhem kolegów. Gdy słabli i ledwie trzymali się na nogach, on brał ich plecaki na swoje plecy i śpiewał wesoło, ażeby im dodać otuchy do dalszego mozolnego pochodu – pisał "Mały Gość Niedzielny", dodając, że o Piotrze Jerzym Frassatim napisano już kilka książek.