GN 49/2024 Archiwum

„Róża pustyni”, „Anioł szpitali”, „Perełka sanatorium”. Nieznana historia Zofii Bobińskiej

90 lat temu, w wydaniu „Gościa Niedzielnego” na 14 stycznia 1934 r., czytelnicy poznali poruszającą historię młodej Polki, której „cichy grób w piaskach pustyni afrykańskiej zagubiony – chlubą rodaków”.

Heluan to miasto położone około 20 km od centrum Kairu, stolicy Egiptu. Stamtąd przybywa do redakcji „Gościa” artykuł Alicji Hłasko-Pawlicowej. Rozpoczyna się rok 1934. Autorka relacji jest pod ogromnym wrażeniem zmarłej sześć lat wcześniej w 27. roku życia Zofii Róży Bobińskiej. „Wspomnienie tej postaci, tchnącej prawdziwie niebiańską słodyczą, żywe jest w Egipcie i Palestynie wśród tych, którzy ją znali, a cichy grób jej w piaskach pustyni afrykańskiej zagubiony – chlubą rodaków” – pisze Hłasko-Pawlicowa.

Poniżej tekst z GN 2/1934:

Heluan – małe osiedle egipskie, położone o 25 km od Kairu, w pustyni arabskiej. Jest uroczą oazą, pełną palm, drzew pomarańczowych i kwiatów egzotycznych. Słoneczna ta miejscowość nie zna słoty, ani zimy. W grudniu i styczniu kwitną tu róże i gwoździki, dojrzewają banany i cytryny.

Tradycja niesie, że między Kairem i Heluanem zamieszkała święta Rodzina uciekając przed morderczym zamiarem Heroda. Suchy, gorący klimat i silne – znane jeszcze w starożytności – źródła siarczane czynią z Heluanu pierwszorzędny ośrodek kuracyjny, do którego rocznie zjeżdżają „po zdrowie” liczni Europejczycy. Charakterystyczną cechą tego miasteczka, które nazwę „perły egipskiej” nosi, jest niezwykła cisza, dziwnie cmentarz, zwłaszcza w wieczornych godzinach, przypominająca. Nie ma tu jak w innych miejscowościach klimatycznych kin, teatru, ani orkiestry.

Heluan jest wymarzoną miejscowością dla natur kontemplacyjnych, które, szukając zdrowia dla ciała, pożądają również pokarmu dla duszy. Małe osiedle posiada w obrębie swym dwa kościoły katolickie (łaciński i grecki), cerkiew prawosławną, zbór protestancki, synagogę, dwa meczety i kościół koptyjski. Łaciński dom Boży pod wezwaniem Świętej Rodziny obsługują misjonarze włoscy – „Ojcowie Afryki środkowej” z Werony. Posiada on dwie doskonale prosperujące szkoły, w których pod nadzorem sióstr z Misji Pogańskiej pobierają naukę chłopcy i dziewczęta różnych ras, wyznań i narodowości. – Zawsze, a szczególnie w dnie świąteczne, uderza pobożność i gorliwość w uczęszczaniu na nabożeństwa młodocianych Arabów, Murzynów i Berberów płci obojga. Dźwięczne głosy dziecięce łączą się harmonijnie z powagą uroczystą śpiewu gregoriańskiego.

W tej to spokojnej, uroczej mieścinie przed sześciu laty zmarła „in odore sanctitatis” w 27. roku życia Polka – Zofia Róża Bobińska, której życie na najwyższych wzorach świętości kształtowane było wzorem chrześcijańskiego bohaterstwa, ofiarności i cnoty.

„Róża pustyni”, „Anioł szpitali”, „Perełka sanatorium”. Nieznana historia Zofii Bobińskiej   Okładka wydania GN z 14 stycznia 1934

Wspomnienie tej postaci, tchnącej prawdziwie niebiańską słodyczą, żywe jest w Egipcie i Palestynie wśród tych, którzy ją znali, a cichy grób jej w piaskach pustyni afrykańskiej zagubiony – chlubą rodaków. Pewnego pogodnego wieczora, gdy słońce w przepychu blasków chyliło się za piramidami, wybrałam się na cmentarz katolicki. Wśród kilku grobów polskich z łatwością odszukałam mogiłę Zofii. Pomnik tworzy stary ołtarz, na ten cel z kościoła parafialnego w Heluanie ofiarowany. We wnęce ołtarza – piękna statua Matki Boskiej z Lourdes. Pod nią symboliczny obrazek olejny, wyobrażający krzyż w pustyni; u stóp krzyża róża w pełni rozkwitu, otoczona cierniami, z których zlata wwyż biała gołębica. Na marmurowej płycie wyryty w języku francuskim napis:

Anioł szpitali
Ofiara miłosierdzia
spoczywa
w pokoju Boga i modli się za nas
Zofia Róża Bobińska
narodowości polskiej.

W płycie wmurowany portrecik zmarłej. Twarz słodka o smutnym, bolesnym niemal wyrazie i przepięknych rysach. „Dbajcie o jej grób, który zasłynie z czasem, jeżeli tak podoba się Bogu” – pisał do Heluanu spowiednik Zofii z Jerozolimy, Ojciec Ireneusz – karmelita bosy.

Dziś do mogiły Zofii schodzą się liczni pielgrzymi, pochylają się głowy ze czcią i płynie prośba o orędownictwo przed Panem.

A. Hłasko-Pawlicowa,
Heluan


Róża pustyni

Proboszcz heluański, Ojciec Tabbro (misjonarz Afryki Środkowej), który udzielił mi informacji o śp. Zofii Bobińskiej, opisał jej życie w książce, wydanej po włosku pt ,,Una rosa fra le spine” (Róża wśród cierni). Z treścią tej książki pragnę zaznajomić czytelników „Gościa Niedzielnego”.

Zofia Róża ujrzała światło dzienne dnia 10 października 1898 r. w Kijowie na Ukrainie, w środowisku ziemiańskiem, wiekową tradycją do polskiej kultury głęboko przywiązanem. Urodziła się słaba i wątła. Rozwijająca się gruźlica kości zaciemniła niefrasobliwe dziecięctwo sześcioletniej dziewczynki. Z natury, jednak była żywa i wesoła. Łzy wyciskała jej tylko bieda ludzka czy zwierzęca. Niedola bliźniego natychmiast każdą przerywała zabawę; śpieszyła wówczas z pomocą i jałmużną.

Inteligentna, zdolna, pracowita jak mrówka, mimo częstych niedomagań, w naukach wykazywała postępy celujące. Ze szczególnym zamiłowaniem oddawała się muzyce. Rodzice z dumą śledzili rozwój wybitnego talentu, rokując swej ukochane córce świetną przyszłość. Ale gruźlica stosu pacierzowego przerwała naukę, i Zosię dla przyśpieszenia kuracji wywieziono na Krym.

I oto tam zaczęła się seria męczących pielgrzymek po zdrowie, których ostatnim etapem miał być Heluan w Egipcie. Zabiegi lecznicze wydały rezultat dodatni. Zdrowie zdawało się powracać, Zofia mogła na nowo podjąć nauki. Mając lat 14, wyjechała z matką i rodzeństwem do Warszawy. Wyrastała na panienkę z dobrego towarzystwa, wykształconą, miłą, uprzejmą, a tak uroczą, że zwracała na siebie powszechną uwagę.

Nowy cios! Nieuleczalna choroba p. B. Najukochańsze dziecko – Zosia natychmiast objęła stanowisko infermierki.

Siedziała przy nim dniem i nocą, w modlitwie czerpiąc siły do dalszych czuwań. Śmierć ojca wywarła decydujący wpływ na charakter Zofii – oderwała ją od rzeczy ziemskich. Z dniem każdym stawała się bardziej skupioną, z wyraźną tendencją do życia mistycznego. Pokorna, skromna, z sercem otwarłem dla wszelkiego dobra i piękna wykazywała wzgardę dozwolonych nawet przyjemności ziemskich, co szeroko przed jej urodą otwierały swe bramy. Było w niej widać nie tylko urodę, ale i emanację wewnętrznych Bożych wartości, sprawiających, że ktokolwiek ją znał, ulegał jej subtelnemu czarowi. Podziwiano w niej zdumiewającą wprost zdolność do każdej ofiary dla bliźnich.

Gdy wybuchła wojna, piętnastoletnia wówczas Zofia zgłosiła się na pielęgniarkę w jednym z bezpłatnych szpitali warszawskich, oddając bezinteresownie swe wątle siły i zdrowie biednym chorym i rannym. Lekarze i koleżanki uznali w niej „idealną infermierkę” – chorzy „Aniołem szpitala” nazwali, ale rodzina i znajomi nie ustawali w napomnieniach, że pielęgnując nędzę wojenną, naraża się na niebezpieczeństwo.

„Życie tak niewiele znaczy dla mnie” – odpowiadała wówczas – „Poświęcenie napełnia duszę większą pociechą, niż wesele tego świata”.

Po wkroczeniu Niemców do Warszawy, odcięta od rodziny, bez środków do życia, Zofia z siostrą jęły się pracy zarobkowej. Ciężka to była praca, a tak źle wynagradzana, iż głód nieraz dawał się im we znaki. Zofia pracując w Komitecie Dobroczynności, za łaskę Opatrzności poczytywała sobie, że wolno jej było nieść pomoc biedniejszym od siebie biedakom.

Zimno, głód, cierpienia fizyczne i moralne wyczerpały młody organizm. Gdy Polska zmartwychwstała – ciężko chora Zofia nie mogła już wziąć udziału w pracach nad odbudowywaniem Ojczyzny. Wywieziono ją do sanatorium dla piersiowo chorych

w Rudce pod Warszawą, a potem do Zakładu Dłuskiego w Zakopanem. Dzięki swym niezwykłym zaletom stała się w sanatorium ulubienicą wszystkich, zwano ją „perełką zakładową”. Cierpienia, nieraz ostre bardzo, znosiła z iście anielską cierpliwością. Nie o sobie myślała, lecz o innych, martwiąc się i przepraszając, że jest ciężarem i wydatkiem dla zubożałej rodziny. Dusza jej czyniła szybkie postępy na drodze chrześcijańskiej doskonałości. W przeczuciu bliskiej śmierci pisała w swym pamiętniku: „Panienko Najświętsza, na kolana padam przed obrazem Twoim i błagam, ocal moje życie... ale jeżeli nic wolno, ocal duszę moją od grzechu buntownictwa i naucz cierpieć mój los bez szemrania”.

Zofia miała lat 22, gdy siostra jej, otrzymawszy posadę w konsulacie polskim w Trieście przewiozła ją pod błękit słonecznego nieba Włoch. „Miałam szczęście przebywać przez trzy lata w towarzystwie tej świętej młodej dziewczyny (pisała pani Beck — gospodyni, u której Zofia zamieszkała w Trieście), znosiła cierpienia z anielską cierpliwością... Jasno odczuwało się, że słowa, co tak często z jej ust padały: »Nie moja – ale Twoja wola niech się stanie, Boże«, wychodziły z duszy głęboko religijnej”.


Po silniejszych zapadnięciach wracała Zofia chwilowo do sił i wówczas w duszy zapobiegliwej matki budziła się nadzieja, że los swego dziecka ustali w małżeństwie. Partyj, nieraz świetnych nawet, nie brakło. Ale Zofia nosiła się już z myślą wstąpienia do klasztoru. „To, co ludzie nazywają szczęściem, zupełnie mej duszy nie wzrusza. Ponad miłość ziemską stawiam miłość niebieską. Marzeniem mojem jest poświęcić się Bogu zupełnie” – mówiła.

Powołanie zakonne dojrzewało z dniem każdym; wyjazd do Jerozolimy (dokąd służbowo przeniesiono jej siostrę), pobyt w miejscach obecnością Boga-Człowieka uświęconych, przyśpieszyły postanowienie, aby raz skończyć ze światem. Ukochaną jej lekturą, odczytywaną i rozmyślaną były „Dzieje Duszy” św. Teresy od Dzieciątka Jezus. „Ta książka dala mi szczęście” – mówiła – „Maleńka święta pociągała ku sobie zwycięsko. Zostać karmelitanką – oto mój ideał, dotąd nieuświadomiony”.

Przyszło wreszcie gorąco wyproszone przyzwolenie matki. Zofia miała wstąpić do Karmelu. Krótka – zbyt krótka była radość. Śmierć się już czaiła nad małym domkiem Polek w Jerozolimie. Życie Zofii przygasało. Lekarz zalecił wyjazd da Heluanu. Tutaj w polskim pensjonacie p. Bilińskiej spędziła Zofia Róża ostatnie miesiące swego życia, cierpiąc z poddaniem anielskiem i przygotowując się na śmierć. „Widzę jasno, że Bóg mię tu zesłał, abym tu umarła” – rzekła z rezygnacją. „Ja Go tak kocham, Boga Najlepszego. Przy Nim będę szczęśliwa.. Życie to taka mała rzecz”.

Codzienna komunia św. zamieniła jej serce w żywe tabernaculum. Wrażliwość jej sumienia prześcigała subtelności zakonne – pisze o niej proboszcz z Heluanu, ksiądz Samuel Tabbro.

Był brzask wielkiego piątku dnia 2 kwietnia, gdy po 12 dniach ciężkiego konania Zofia Róża zasnęła w Panu.

„Była prawdziwie święta” – powiedział o niej jej spowiednik z Heluanu.

„Róża pustyni”, „Anioł szpitali”, „Perełka sanatorium”. Nieznana historia Zofii Bobińskiej   Willa „Jola”, polski pensjonat w Heluanie, zdjęcie z 1932 r. NAC

Historia GN jest tyleż długa co ciekawa. W kolejne „retrowtorki” w serwisie Retro Gość przybliżamy fragmenty tekstów oraz ilustracje, wyłowione z archiwum „Gościa Niedzielnego”. Warto też śledzić profil Retro Gościa na Instagramie!

 

« 1 »
TAGI: