Wracamy do jednego z pierwszych wywiadów dla „Gościa” naszej zmarłej koleżanki Joanny Jureczko-Wilk.
Joasia w redakcji „Gościa” pracowała od 1992 r. Najpierw jako dziennikarka i sekretarz redakcji w Katowicach, a następnie w „Gościu Warszawskim”. „Szanowała ludzi niezależnie od tego, czy się z nimi zgadzała, czy wręcz przeciwnie. Jeśli coś ją drażniło, to nie brak umiejętności, lecz niechęć do uczenia się, pracy nad sobą. Nasze czasopismo było dla niej ogromnie ważne. Pracowała z misją i dla misji, bo dziennikarstwo katolickie traktowała jako powierzone jej zadanie. Cieszyły ją sukcesy »Gościa«, bardzo przeżywała jego problemy. Poświęciła mu całe swoje życie zawodowe” – wspomina Joasię w ostatnim numerze GN Agata Puścikowska.
Joanna Jureczko-Wilk Jakub Szymczuk/Foto GośćJoanna Jureczko-Wilk odeszła do Pana przed dwoma tygodniami w wieku 55 lat, otoczona modlitwą oraz opieką dzieci, bliskich i przyjaciół. W serwisie „Retro Gość” wracamy do jednego z pierwszych wywiadów, jakie przeprowadziła dla „Gościa Niedzielnego” latem 1992 r. Jej rozmówcą był Eugeniusz Jureczko OMI, który od roku pełnił posługę w diecezji Yokadouma w Kamerunie jako pierwszy biskup tego miejsca. Podobieństwo nazwisk nie jest przypadkowe. Oblat był wujkiem dziennikarki. Oboje pochodzili z Radzionkowa. Bp Jureczko zmarł 16 stycznia 2018 r. w Lublińcu. Joasia odeszła 20 lutego 2023 r. w Warszawie.
Poniższy wywiad ukazał się w „Gościu Niedzielnym”, w wydaniu na 19 lipca 1992 r.
***
Joanna Jureczko: Jak Ksiądz Biskup rozpoczął swoje misje w Kamerunie?
Bp Eugeniusz Jureczko OMI: Wyjechałem z Polski l maja 1969 roku. Po półrocznym kursie językowym we Francji, wraz z trzema misjonarzami oblatami przypłynęliśmy do Douali – portu morskiego w Kamerunie. Stamtąd samochodem jechaliśmy na północ – 1600 km, po wertepach, w kurzu. Do północnego rejonu, który nam ofiarował bp Yves Plumey OMI, przybyłem 5 lutego. Zacząłem od zakładania z o Pawłem Michalakiem misji w Figuil. Równocześnie budowaliśmy tam Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej, ale żeby nie wyciągać motywów narodowych, polskich, nazwaliśmy je Sanktuarium pod wezwaniem Matki Boga i Kościoła. Każdego roku przychodzą do niego coraz liczniejsze pielgrzymki. Pierwszego stycznia bieżącego roku, w święto patronalne, przybyło około czternastu tysięcy pielgrzymów. Przychodzą pieszo, dojeżdżają z całego regionu, bo w tej chwili jest to największe sanktuarium w Diecezji Garoua.
W Figuil byłem jedenaście lat. Później przeniosłem się do Lam, następnie do Boula-Ibib. W tym czasie zostałem wybrany na przełożonego zakonu, nominowany na wikariusza biskupiego, wreszcie generalnego, a przed rokiem Papież (Jan Paweł II – przyp. PS) nominował mnie na biskupa.
(...)
W książce „Z Kamerunu piszą” Ksiądz Biskup wyznaje: „Przez parę tygodni pracowaliśmy od rana do wieczora. Jednego dnia byłem tak zmęczony, że pomyślałem sobie: koniec z Afryką. Chyba nie wytrzymam! Ale następnego znów było dobrze i tak jest po dziś dzień”. A było to na początku, jeszcze w Figuil.
Tak. Pojechałem do Afryki, żeby tych ludzi wyzwolić duchowo i w pewnym sensie także materialnie. Misjonarz działa w tych dwóch sferach jednocześnie. Musi być „napompowany” Ewangelią, żeby ukazywać innym Boga i jednocześnie dawać sobie rade z bardzo trudnymi warunkami Kiedy przyjechałem do Figuil panowała straszna bieda. Ludzie jedli raz na 2 dni, a nawet rzadziej. I trzeba im było szybko pomóc, dać pożywienie. W tej chwili w północnym Kamerunie nie ona głodujących. Chyba, że ktoś nie chce pracować, choruje.
Niedawno stworzyliśmy koła pomocy, w których bogatsi materialnie pomagają chorym, ofiarom pożaru, powodzi. Problem głodu w Kamerunie, myślę – nie istnieje.
Misjonarz musi znać się na wszystkim, żeby pomagać także materialnie.
Na początku byłem budowniczym, rolnikiem, pielęgniarzem, mechanikiem, nauczycielem... Byłem szczęśliwy, kiedy skonstruowałem prysznic z zawieszonej polewaczki. A jeśli na czymś się nie znam, znajduję kompetentne osoby. Niech one uczą młodych afrykańskich rolników, jak uprawiać mil – tamtejsze proso, kakaetki – orzeszki ziemne, bawełnę... Na przy kład ryż. Mówi się, że potrzebuje cały czas wody. Uprawiamy inną odmianę, która rośnie tylko podczas pory deszczowej, czyli bardzo krótko. Nie jest może tak smaczna, ale pomoże przetrwać czas posuchy. Powoli też zakładaliśmy ośrodki zdrowia. Dużo pomagało państwo – tworzyło szkoły. Zaczęliśmy się z tej działalności wycofywać, bo przejmowała ją administracja. No a teraz w Yokadouma czeka mnie wszystko od początku.
Jak wierzą Kameruńczycy?
Trzeba im pomóc, bo żyją w nieustannym lęku. W Afryce strach jest wielkim problemem. Ludzie boją się przodków, czarodziejów, złych duchów, snów. Potęgują go tzw. starzy, którzy straszą młodych – wtedy mają nad nimi władzę. Szef wioski będzie groził klątwami, nieszczęściami, żeby sobie ludzi pod porządkować. Niektóre plamiona wierzą czarownikom. Trzeba mieć dużo roztropności i rozeznania, by nie pomylić czarownika z zielarzem, który leczy tradycyjnymi metodami i robi to bardzo dobrze. Ale połowa z nich to szarlatani, wykorzystujący naiwność i strach innych.
Przekazuję Ewangelię Chrystusa, który wyzwala z tego strachu. Kameruńczycy uważają Chrystusa za Wielkiego Szefa, my powiedzielibyśmy – Króla. Mentalność psychologiczno-tradycyjna ludu afrykańskiego obraca się wokół trzech świętości: Boga, szefa i rodziny. Nie można powiedzieć, że Afrykańczyk jest niewierzący. On wie, że Bóg jest dobry i go nie skrzywdzi. Ale może mu zaszkodzić zły duch, dlatego będzie mu składał ofiary, żeby go udobruchać. Silny jest kult przodków. My również mamy w poszanowaniu naszych zmarłych, odprawiamy za nich Msze św. – w ten sposób chcemy im pomóc. Kameruńczyk składa ofiarę przodkom, aby mu nie szkodzili.
Czy na przykład budując kościoły misjonarze dostosowują się do tradycji afrykańskiej, czy też przenoszą wzorce z Europy?
Na samym początku mojego pobytu w Kamerunie zbudowaliśmy z o. Michalakiem w Figuil kościoł w kształcie zagrody murzyńskiej. Składał sic z czterech chatek, ustawionych w kształcie krzyża i otoczonych murem. Środek zagrody-kościoła znakował się pod gołym niebem. To było błędem. Przyszedł do mnie katecheta i powiedział: „Ojcze, czy widziałeś kiedyś chatę Wielkiego Szefa bez dachu?!”. Prościutko mi to wytłumaczył. W Buala – Ibib też powstał kościół bez dachu, więc szybko go przebudowałem. Dobudowałem dach i momentalnie powiększyła się liczba ludzi w kościele. Mogą sobie teraz wygodnie usiąść, nie ma słońca, upału.
A w obrzędach, kulturze...
Też trzeba wykazać wyczucie. Pytam ludzi, jak ma wyglądać Msza św., w jakim języku ją odprawiać. Reguły pryncypialne trzeba zachować – Kościół jest jeden. Ale zmieniliśmy część przygotowawczą, wprowadziliśmy świeckich do czytań – by wszyscy mieli udział we Mszy św. Podczas liturgii zebrani pięknie śpiewają, wykonują rytualne tańce w rytm tam-tamów. Ubiory szyjemy takie, jakich parafianie sobie zażyczyli, czyli wyszywane suknie afrykańskie. Tradycja wymaga, żeby szef ubierał się w szaty bogate, zwłaszcza w czasie świąt. I musimy to uszanować. Święta obchodzimy jak w Polsce, ale inna jest ich oprawa. Na przykład przed Bożym Narodzeniem, w ostatnim tygodniu Adwentu, chodzą po wioskach korowody. Dorośli i dzieci śpiewają, tańczą i w ten sposób oznajmiają, że zbliżają się święta. W ogóle Afrykańczycy lubią święta.
Historia GN jest tyleż długa co ciekawa. W kolejne „retrowtorki” w serwisie Retro Gość przybliżamy fragmenty tekstów oraz ilustracje, wyłowione z archiwum „Gościa Niedzielnego”. Warto też śledzić profil Retro Gościa na Instagramie!