"Ocena amerykańskiej wizyty w naszych mediach wydaje mi się zbyt surowa. Jest ona być może wynikiem naszego polonocentryzmu...".
Dziś, gdy cały świat spogląda na Polskę czekając na przemówienie prezydenta USA Joe Bidena na Zamku Królewskim w Warszawie, przypominamy w cyklu #retroGość jak relacjonowaliśmy 29 lat temu wizytę jego poprzednika, Billa Clintona w Polsce. Podobnie jak dziś, również wtedy, w lipcu 1994 r. oczekiwania dotyczące wizyty były duże. Polska była kilka lat po transformacji ustrojowej, dopiero kształtwała się architektura naszych międzynarodowych relacji i sojuszy. Nie byliśmy jeszcze ani w Unii Europejskiej ani w NATO. Właśnie wizyta Clintona w Warszawie rozbudzała duże oczekiwania względem drugiej z wymienionych wspólnot.
Chociaż prezydent Stanów Zjednoczonych zapowiedział już podczas wygłoszonego wówczas przemówienia, "że Polska będzie jednym z pierwszych krajów, które dołączą do NATO" i "stwierdził w tym kontekście, że nikt nie ma prawa weta wobec dążeń Polski". to wśród komentarzy medialnych, jakie pojawiły się po wizycie dominowało poczucie zawodu i rozczarowania. Clinton był krytykowany za brak konkretów. Reakcje prasowe na jego przemówienie zebrała i skomentowała na naszych łamach redaktor Stefania Wolny w tekście zatytułowanym "Zniknęliśmy z pierwszych stron gazet". Czytamy w nim, że:
W dniach 6 i 7 lipca gościł w Polsce prezydent Stanów Zjednoczonych Bill Clinton. Zapoznając się z dziennikarskimi komentarzami po tej podróży, trzeba stwierdzić, że dominuje w nich rozczarowanie. Wprawdzie podczas spotkań z przedstawicielami najwyższych władz i w przemówieniu do Zgromadzenia Narodowego amerykański prezydent wypowiedział wiele miłych słów o naszym kraju, zapewniał też o swojej wielkiej życzliwości dla Polski, zabrakło jednak — zdaniem większości obserwatorów — konkretów. Przede wszystkim Bill Clinton nie powiedział jak i kiedy będziemy mogli przystąpić do NATO. Ograniczył się jedynie do zapewnienia, że żaden kraj nie może blokować innym państwom demokratycznym możliwości członkostwa w różnych strukturach międzynarodowych, w tym również tych związanych ze sprawami bezpieczeństwa.
Nasza dziennikarka odniosła się do tych, przytoczonych komentarzy dość krytycznie, trzeźwo diagnozując ówczesną sytuację międzynarodową:
Ocena amerykańskiej wizyty w naszych mediach wydaje mi się zbyt surowa. Jest ona być może wynikiem naszego polonocentryzmu, przyjęcia założenia, że skoro nasz kraj obalił komunizm, przyczynił się do zburzenia muru berlińskiego itd., itp., to teraz cały świat powinien traktować nas na specjalnych prawach i okazywać nam różne dowody swojej dozgonnej wdzięczności. Tymczasem Polska nie jest już dla świata problemem. Uznani zostaliśmy po prostu za jeden z wielu normalnych, średnich krajów, niezbyt zamożnych wprawdzie, ale samodzielnie (i całkiem nieźle) radzących sobie ze swoimi trudnościami.
Dziś, gdy w ogrodach Zamku Królewskiego ma wystąpić ze swoją przemową prezydent Biden, oczekiwania również są ogromne. Wielu z nas, Polaków, chce konkretów dotyczących wsparcia wschodniej flanki NATO. Sytuacja międzynarodowa, w której amerykański prezydent przybywa do Polski jest też zupełnie inna niż ta z 1994 r. Wtedy Rosja była w rozsypce, świeżo po rozpadzie ZSRR. Dziś od roku żyjemy w sytuacji wojny u naszych granic, w dodatku wojny rozpętanej przez Rosję, która nie ukrywa swoich planów odbudowy dawnego imperium. Czy w związku z tym należy się spodziewać, że poza "wieloma miłymi słowami" usłyszymy też deklaracje konkretnego wsparcia militarnego Polski? Zobaczymy. Pamiętajmy jednak, że prezydent USA wygłosi mowę nie tyle do Polaków, co do świata. I chociaż rola Polski jako pośrednika międzynarodowej pomocy Ukrainie jest niezaprzeczalna, to nie dajmy się ponieść polonocentryzmowi, o którym już trzy dekady temu pisała nasza redakcyjna koleżanka.