„Dzięki liturgii Wydarzenie Boże ukazuje swoje niezmierzone bogactwo, które – jak pokłady geologiczne – układa się w wiele warstw i które – jak rozszczepione światło – ukazuje wielość aspektów” – pisał w „Gościu” zmarły kilka dni temu ks. prof. Roman Rogowski.
Ks. prof. Roman Rogowski zmarł w piątek 6 stycznia w wieku 87 lat. Dał się poznać kilku pokoleniom polskich czytelników jako autor fascynujących książek, w których odbijało się m.in. jego zamiłowanie do gór (np. „Mistyka gór”, „W wichrze jest Pan”). W latach 80. minionego wieku ks. Rogowski regularnie publikował swoje teksty w „Gościu Niedzielnym”.
Wracamy do fragmentu jego okładkowego artykułu sprzed równo 40 lat. W numerze na 9 stycznia 1983 r. ks. Roman Rogowski pisał:
Jedną z wielkich pokus, wynikających z historyczno-geotopicznej kondycji człowieka, jest totalna a historyzacja i geotopizacja Wydarzeń Bożych, czyli – mówiąc językiem bardziej ludzkim – »skłonność do zapominania o ich Bożym, a więc ponadhistorycznym wymiarze, a także skłonność do ujmowania ich w kategoriach przemijania i nieobecności.
Uległość owej pokusie sprawia, że człowiek patrzy na Wydarzenia Boże jako wydarzenia, które działy się w określonym czasie i miejscu, dzisiaj już nie istnieją, a pozostawiły po sobie jedynie wspomnienia. W tym ujęciu największe z Wydarzeń Bożych, Chrystus, Bóg-Człowiek, wcielony Syn Boży, przeszło do historii i tylko w niej funkcjonuje, dzieląc losy takich postaci, jak Napoleon czy Piłsudski, Budda czy Mahomet.
Tu właśnie tkwią korzenie niepokojącej sytuacji, jaka istnieje w świadomości wielu wierzących, polegającej na wierze w Chrystusa tylko historycznego, który żył i umarł, a nie w Chrystusa totalnego czyli Tego, który nie tylko żył i umarł, ale zmartwychwstał i wstąpił do nieba, żyje i działa dziś przez swojego Świętego Ducha jako Chrystus paschalny. W tego Chrystusa, w którego w Wigilię Paschalną Kościół wyznaje wiarę: „Chrystus wczoraj i dziś. Początek i Koniec. Alfa i Omega”.
Pokusa, o której mówimy, jest tym bardziej niebezpieczna, że wydarzenie Boże ujmowane tylko historycznie i geotopicznie, a więc jako coś, co było, a dzisiaj już nie istnieje, gdyż utonęło w otchłani przemijania, do niczego nie zobowiązuje zwłaszcza pod względem moralnym. Wprawdzie ludzie, którzy odeszli, zostawiali często jakieś duchowe testamenty, ale moc ich zobowiązań jest tak samo przemijająca, jak oni sami. W tej sytuacji liturgia ma jedynie charakter anamnetyczny, przypominający, jak wypominki za zmarłych, a nie uobecniający i realizujący, jako żywe misterium, sprawowane przez Kościół.
Nie trudno zauważyć, że u podstaw totalnej historyzacji Wydarzeń Bożych leży nie tylko nasza historyczno-geotopiczna kondycja, ale także uleganie powyższej pokusie w imię zwykłej wygody i obojętności, łatwizny życiowej i letniości. Przypomina to trochę scenę z pogrzebem Chrystusa: pochowano Go, zatoczono kamień, opieczętowano i sądzono, że problem Chrystusa raz na zawsze został rozstrzygnęły, gdyż oddano Go w ręce historii, największego grabarza ludzkości. Tymczasem od tego się dopiero zaczęło. I właśnie o to tu chodzi.
Liturgia tym więc różni się od teatru, że nie tylko przypomina jakieś wydarzenie lub w najlepszym wypadku uobecnia je fikcyjnie, ale uobecnia realnie, czyni Wydarzenie rzeczywiście obecnym tu i teraz, jakkolwiek pod postacią znaków, realizuje je i angażuje w nie człowieka. Tymi znakami są nie tylko rzeczy, jak chleb i wino, woda i olej, gest i słowo, ale także sam czas, niejako ujarzmiony w olbrzymiej sieci roku liturgicznego.
Dzięki liturgii Wydarzenie Boże, uobecnione hic et nunc, ukazuje swoje niezmierzone bogactwo, które – jak pokłady geologiczne – układa się w wiele warstw i które – jak rozszczepione światło – ukazuje wielość aspektów.
Każde Wydarzenie Boże ma charakter epifanijny, czyli objawiający ale jest jedno Wydarzenie, które ze swojej istoty jest samym objawieniem. Jest nim Epifania, czyli Objawienie Pańskie. I od razu musimy powiedzieć, że i to Wydarzenie podzieliło losy innych Wydarzeń. Z jednej strony zostało zredukowane do ujęcia historycznego i geotopicznego: było kiedyś, gdzieś, przeminęło, została tylko po nim pamiątka w postaci święta i naiwnie pobożnej sceny z szopki. Z drugiej strony liturgię tego Wydarzenia ujęliśmy w kategoriach teatru, który przypomina nam bezbronne Dziecko, trzech tajemniczych Magów z ich jeszcze bardziej tajemniczymi darami, a na dodatek – złego Heroda, szalejącego z zazdrości o władzę. Niektórych nawet to wzrusza, niektórym się podoba — i nic poza tym. Tymczasem – Wydarzenie Epifanijne, które rzeczywiście miało miejsce kiedyś w historii, trwa dzisiaj nadal, jest obecne rzeczywiście, ciągle się realizuje, dopełnia i zobowiązuje człowieka. Jest przebogate w swoich wymiarach i nieogarnione w swoich po kładach. Ta z pozoru sielankowa scena, opisana tylko przez Mateusza (Mt 2, 1—12), wyraża w sposób sobie właściwy wielkie Boże Wydarzenie, Wydarzenie o niesłychanie bogatej dramaturgii, o głębi nie do zgłębienia.
Pokonując uwarunkowania historyczne i geotopiczne, czyli przezwyciężając czas i miejsce, liturgia uobecnia nam tu i dzisiaj misterium Epifanii. Z pokorą i ze świadomością tajemnicy spróbujmy spojrzeć na to Misterium, aby dojrzeć w nim bogactwo i głębię, aby wykryć w nim wiele różnorodnych aspektów.
(...)
W Wydarzeniu Epifanijnym objawia się Bóg nie tylko ludziom, mieszkańcom ziemi, ale objawia się także całemu kosmosowi. Tę kosmiczność Objawienia symbolizuje gwiazda. „Podobnie jak słońce się zaciemniło – pisze św. Efrem – gdy On umierał, aby się o tym dowiedziało całe stworzenie, tak i gwiazda pojawiła się, aby wszystkie kraje poznały Syna Bożego... Z powodu Mędrców został dany znak, który był jakoby mową dla całego stworzenia”. Jeżeli św. Paweł mówi o kosmicznych konsekwencjach grzechu pierwszych ludzi, pierwszego Adama, to w Epifanii Bóg objawiając siebie całemu kosmosowi ogłasza całemu wszechświatu, że rozpoczęło się „wyzwolenie z niewoli zepsucia” (Rz 8 20—22). W Wydarzeniu Epifanijnym objawia się Chrystus jako Pan Wszechświata:
Kimże jest, mówią Magowie,
Ten Władca gwiezdnych obrotów?
Drży przed Nim cały firmament.
I mrok, i światło Mu służą
(Z hymnu brewiarzowego)